Siedzę w małym, przytulnym salonie kosmetycznym i patrzę na
podążających słonecznymi ulicami Beverly Hills ludzi. Wyglądają, jakby każdy z
nich gdzieś się śpieszył, czego ja kompletnie nie rozumiem. Czasami mi się
wydaje, że ludzie są po prostu głupi. Całe życie harują, wiecznie w pośpiechu,
a i tak zawsze gdzieś są spóźnieni, czy nie mają na coś czasu. Dążą do
zdobywania majątku, do założenia rodziny, prawidłowego wychowania dzieci i tych
wszystkich bzdet. I niby to wszystko po to, żeby mieć udane życie.
Ja dążę do zadowolenia siebie samego. Nie do zdobycia majątku,
bo przecież pieniądze mam. Nie do założenia rodziny, bo mam kota Nicholasa, a nerwy wystarczająco psują mi dzieciaki mojego
brata. A ci ludzie na ulicy są dla mnie niczym te mrówki. Jedno, wielkie
mrowisko.
– Jaki kolor? – Wyrywa mnie z zadumy głos Anastasii.
– Czarny – Mówię bez namysłu. – A kciuki na biało.
– I w szpic, jak zawsze? – Dopytuje się.
– W szpic. – Potwierdzam.
Obserwuję, jak dziewczyna sprawnie doprowadza moje paznokcie do
porządku a potem nakłada kolejne warstwy lakierów. Po kilkunastu minutach
wychodzę z niedużego salonu, niesamowicie zadowolony z efektu jej pracy.
Wkraczam na tę zatłoczoną uliczkę i rozglądam się w poszukiwaniu
jakiegoś ciekawego sklepu, ale ponieważ takowego nie znajduję, kieruję się do
bardziej znanej mi części miasta.
Po drodze zahaczam jedynie
o jeden, niewielki butik, gdyż na wystawie dostrzegam ciemnoczerwone,
materiałowe spodnie. Stwierdzam, że świetnie będą mi pasowały do marynarki,
którą kupiłem kiedyś na wyprzedaży. Od razu wyobrażam sobie siebie w tym stroju
i już wiem, że jeśli dokupię pasujące buty i koszulę, to nie będę musiał
martwić się już o swój strój na kolację u taty, do której zostało już niewiele
czasu.
Zadowolony wychodzę ze sklepu i dalej idę ulicami miasta.
Znajduję cudowną, czarną koszulę w jednym ze swoich ulubionych butików,
natomiast nie podobają mi się żadne buty. Jeśli są w dobrym rozmiarze, to są
brzydkie, a jeśli są w moim guście – nie pasują. Ile to się człowiek musi
namęczyć, zanim coś dla siebie znajdzie...
Tracąc powoli nadzieję, zachodzę jeszcze do małej cukierni,
gdzie sprzedają ulubione pączki Nicholasa i biorę dla niego cztery, przy okazji
zgarniając też ptysia, bo jemu pewnie i tak będzie mało. I tak idąc do
samochodu, słyszę dzwonek mojego telefonu i odbieram, widząc, że to dzwoni
Xander.
– Gdzie jesteś? – Warczy a ja tak sobie uświadamiam, że on
powinien pomyśleć o jakimś wypadzie do SPA, choćby na jeden dzień. Wymasowany i
zrelaksowany na pewno nie byłby taki humorzasty.
– Po pierwsze, to nie warcz na mnie, a po drugie, to zaraz mam
wracać do domu. A co się znowu stało?
– Pytasz, co się stało? Trzy razy już do ciebie dzwoniłem! Cameron
wrócił strasznie wkurzony i wszystkich opieprza, w tym mnie, choć nie powinien,
a ty się gdzieś ulotniłeś! – Wykrzykuje mi do słuchawki.
Jakby nie można było na
spokojnie.
Ziewam, bo się jakiś zmęczony zrobiłem i sprawdzam powiadomienia
w telefonie. Rzeczywiście, dzwonił. Pewnie wtedy, jak te spodnie przymierzałem
i dlatego nie zwróciłem uwagi.
– Przepraszam, mierzyłem spodnie. – Mruczę, ponownie zajmując się przeglądaniem wystaw
sklepowych.
– Świetnie. Ale jeśli już wracasz do domu, to mógłbyś jeszcze
zajechać do sklepu i kupić mi... – W tym momencie tracę nim kompletnie
zainteresowanie, bo je dostrzegam.
Stoją sobie, czerwone, z czarnymi noskami i sznurówkami, a ja po
prostu nie mogę ich tak zostawić.
– Aha, rozumiem twój ból, braciszku. Za godzinę będę. – Mówię i
po prostu się rozłączam, wchodząc do sklepu.
Oglądam je z każdej strony i po tym, jak podchodzi do mnie jakaś
małolata i krytycznie mi się przygląda pytam, czy nie ma większego rozmiaru. I
jest! Jest, a ja w takich chwilach naprawdę jestem w stanie uwierzyć, że tam na
górze ktoś jest i czuwa nade mną, bo innej opcji nie ma!
Niesamowicie szczęśliwy wracam do domu, nawet nie przejmując się
jakimś niedoszkolonym kierowcą, który zapomniał podczas zjazdu włączyć
kierunkowskaz. Czuję, że nic nie jest w stanie zepsuć mi tego dnia.
Parkuję pod domem i biorąc torby, idę do środka. Kieruję się do
swojej części i rzucam wraz ze swoimi zakupami na łóżko, pozwalając sobie na
pięć minut odpoczynku. Słyszę znajome kroki, zanim jeszcze Nicholas pojawia się
w drzwiach. Patrzy najpierw na mnie, a potem na te wszystkie torby którymi
jestem obłożony i uśmiecha się pobłażliwie.
– Chłopaki na ciebie czekają i nie wydaje mi się, żeby byli w
dobrych humorach. – Wskazuje palcem na korytarz.
Podnoszę się do pozycji siedzącej i splatam ręce na piersiach.
– Tak, Nicholasie, udały mi się zakupy. I tak, kupiłem ci te
twoje ociekające tłuszczem pączki. – Warczę.
Wstaję i mam zamiar po prostu sobie wyjść, ale on staje w
drzwiach nie pozwalając mi przejść. Mierzymy się wzrokiem. Ja z obrażoną miną,
a on z coraz większym uśmiechem. Rozbrajają mnie te jego rozweselone błękitne
ślepia i naprawdę dużo mnie kosztuje, żeby nie dać za wygraną.
– Przecież wiem, że się udały. Inaczej nie wracałbyś obładowany
torbami, tylko już od progu krzyczał, że masz migrenę albo potrzebujesz, żeby
cię rozmasować. – Oplata swoimi rękoma moją szyję i przekrzywia głowę, jakby
był pewien swoich słów.
– Bzdury. A rozmasować i tak mnie potem możesz, bo strasznie się
nachodziłem. – Stwierdzam, prostując plecy i czując jakieś dziwne kłucie.
– Oczywiście. To gdzie te pączki? – Pyta z niewinnym uśmiechem,
na co ja tylko wzdycham i pokazuję mu kremową torbę.
Idę do moich braci wiedząc, że zaraz wlepią mi jakąś robotę. I
sama świadomość tego sprawia, że odechciewa mi się czegokolwiek, ale było by
zbyt pięknie, gdybym mógł jedynie chodzić po zakupach, co ja doskonale
rozumiem. Mimo wszystko jednak... Życie jest takie trudne.
Stoję w wejściu i przyglądam się swoim bliźniakom. Xander
standardowo romansuje z laptopem,
podczas gdy Cameron zdaje się wypełniać jakieś świstki. Gdybym nie był pewien,
że i tak wiedzą o moim przyjściu, to zapewne wycofałbym się jak najszybciej i
poszedł się wykąpać, bo jakoś naszła mnie ochota.
– Chodź, chodź, chodź! – Poleca mi Xand, wskazując miejsce obok
siebie.
Wzdycham i siadam, parząc na niego ze znudzeniem. On milczy i
dalej wpatruje się w komputer, więc podążam wzrokiem do swojego drugiego brata.
Przegląda jakiś notes, co chwilę odrywając się od niego, żeby na małej żółtej
karteczce coś zapisać, a potem zaznaczyć nią daną stronę.
– Robisz notatki dla Evy? – Przechylam głowę w niezrozumieniu i
spoglądam w zeszyt.
Cam podnosi na mnie wzrok a ja unoszę brwi i uśmiecham się
niewinnie, widząc jego grobową minę. Starszego to najwyraźniej nie rusza. Może
jego też powinienem namówić na jakiś profesjonalny masaż? Taki zrobiony przez
profesjonalistę, a nie wykonany przez Evę i kończący się seksem. Tak, w obecnej
chwili wydaje mi się to właściwe. Sam też pojadę. To dobry plan.
– Gdybyś choć trochę się interesował tym, co się teraz dzieje,
to byś wiedział, co robię. – Warczy, na co ja aż odchylam się na krześle.
– Po pierwsze – Urywam i podciągam rękawy sweterka aż do łokci –
to nie krzycz. Masz zły dzień, spoko. Ale nie musisz się na mnie wyżywać. A po
drugie, to przypominam, że to ja po zamknięciu ostatniej sprawy wypełniałem za
was te wszystkie papiery, bo Xander jak zwykle się zarzekał, że nie umie, a ty
miałeś ten swój kryzys i do niczego się nie nadawałeś. Poza tym ja wam mówiłem,
że biorę sobie dzisiaj wolne. I nie wmawiaj mi, że nic nie robię, bo już
wczoraj wieczorem wypełniłem raporty z twojej wizyty w tym domu z trupami i
elektroniczną wersję wysłałem z twojego konta do Agencji, a papierową położyłem
ci na biurku. Przez to też później dziś
wstałem i spóźniłem się do fryzjera. Ale nie ma za co, Cameron. – kończę
wyrzucać z siebie potoki słów, a mina bruneta trochę się zmienia.
Nie to, żebym brał do serca, co tam sobie pod nosem na mnie
gada. Kocham swoich braci i to nie ulega wątpliwości. Tyle, że czasem mam
wrażenie, jakbym był jedyną myślącą osobą w naszym trio. Jeden wiecznie z nosem
jak nie w telefonie, to w laptopie, albo ugania się za dziećmi po ogrodzie, a
drugi jak nie zajmuje się rzeźbieniem swojego ciała, to mizdrzy się z Evą. W
ostateczności śpi, albo coś tam sobie bazgroli. A człowiek raz na jakiś czas
wyrwie się gdzieś i już, że nic nie robi. Aż się zdenerwowałem.
– No dobra, no... – Mruczy Cam, co jest równoznaczne z Przepraszam
braciszku, że naskoczyłem na ciebie bez powodu. – Ale pomóż mi trochę, bo
nie wyrabiam z tymi papierzyskami.
– A co to za papiery?
– Notatki, które chłopaki zgarnęli wczoraj z domu Andrei. Sporo
tego a ja na dobrą sprawę nawet nie wiem, czego konkretnie szukać. – Stwierdza,
odkładając notes na bok.
Bierze z podłogi
ciemnozielone pudło i stawia je na stole. W środku pełno jest pojedynczych
kartek, kopert, zeszytów i innych świstków.
Biorę pierwszy lepszy zeszyt i zaczynam przeglądać.
– Ładne paznokcie. – Słyszę za sobą głos Xandera.
Spoglądam na niego, a potem na swoje pazurki i uśmiecham się
mimowolnie. Jakbym tego nie wiedział.
– Wiem. Chciałem wziąć jakieś odważniejsze, ale stwierdziłem, że
takie będą pasowały do wszystkiego. Myślałem o żelowych, ale mi kolory szybko
się nudzą, więc to byłaby strata czasu i pieniędzy. Ana mówiła, żeby
pokombinować z kształtem, lecz wydaje mi się, że te wyglądają tak zadziornie i
przez to mi się podobają. No i...
– Domein? – Przerywa mi grzecznie Xand. – Ładne. – Powtarza,
jednocześnie kiwając głową czym dyskretnie daje mi do zrozumienia, że mam
skończyć i zacząć pomagać.
To więc robię. Chłopaki chyba mieli niewiele czasu, bo papiery
są w okropnym nieładzie, jakby ktoś na szybko wrzucał je do pojemnika. Wyjmuję
po kolei pojedyncze świstki, ale w większości są to listy zakupów, rachunki do
zapłacenia, a nawet karty gwarancyjne. Po prostu wszystko, oprócz czegoś, co
mogłoby nam pomóc.
Już po kilkunastu minutach takiego szperania tracę
zainteresowanie tematem i mam ochotę sobie pójść. Zirytowany sięgam po kolejny
fioletowy notes zakładając z góry, że znajdę w nim numery telefonów, albo
terminy wizyty u dentysty czy fryzjera. Na pierwszej stronie widnieją jakieś
bohomazy, jakby ktoś rozpisywał długopis, natomiast druga jest już o wiele
ciekawsza. Na górze jest data dwudziestego listopada, a na dole ktoś pochyłym pismem zapisał prawie całą kartkę.
Nie mogę rozczytać, co tam jest nabazgrolone, więc przekazuję notes Cameronowi.
Chłopak mruży oczy i śledzi wzrokiem tekst, a potem zaczyna
kartkować zeszyt, z szerokim uśmiechem.
– Ta suka prowadziła dziennik! – Zachwyca się.
No normalnie odkrycie roku. Mam ochotę zacząć bić mu brawo.
– Dzisiaj powiedziałam całą prawdę Troy'owi. Nie był zachwycony.
Stwierdził, że nie potrafię dochować wierności, więc nie widzi przyszłości dla
naszego związku. Że nie wyobraża sobie, jak mogę żyć w taki sposób. Uraził mnie
tym, choć powinnam się spodziewać jego reakcji. To nie moja wina, że nie potrafię
kochać tylko jednego mężczyznę. Taylor przekonywał mnie, że prędzej czy później
zrozumie. Mam nadzieję, bo nadal mam w pamięci naszą ostatnią noc... – Czyta Cameron, starając się zmienić głos na kobiecy, co
wychodzi mu komicznie.
Przewraca na następną stronę i chce kontynuować, ale wyrywam mu
zeszyt z rąk i zamykam.
– Hej, oddawaj! – krzyczy niczym dziecko, któremu się zabrało
lizak. – Xander! Powiedz mu, żeby oddał! – Prosi, jednocześnie siłując się ze
mną.
Wyciągam rękę z zeszytem jak najdalej, drugą próbując odciągnąć
go od siebie.
– Mieliśmy szukać czegoś konkretnego, a nie czytać jej osobiste
zapiski. – Tłumaczę.
– A co, jeśli tam jest coś ważnego?
– To przeczytasz później, po cichu i w samotności. Poza tym nie
wydaje mi się, żeby opisywała tam swoje plany co do nas. To ma charakter
bardziej intymny.
– Jeszcze czego! Xander, no! – Krzyczy, kiedy dalej nie chcę mu
dać tego notesu.
Wymachuję ręką i niechcący strącam całe pudło z papierami.
Oczywiście Xander ani przez sekundę nie zwraca na nas uwagi, bo zbyt zajęty
jest gapieniem się w ekran komputera. Jak zwykle.
Cameron patrzy na mnie z rządzą mordu w oczach, a ja po prostu
uśmiecham się słodko i klękam, żeby to wszystko pozbierać. Starszy niechętnie,
ale mi pomaga. Dostrzegam pojedynczą kartkę z dziwnym pismem. Cam też ją
zauważa i podnosi do góry. Długo przygląda się zapiskom i zaczyna czytać:
– Ostrzegałam, że to delikatna sprawa. Ale Bradley poległ, a
więc i ty jesteś już spalona. Możesz czekać na ich wizytę.
Patrzymy na siebie nawzajem. Brakuje tylko upiornej muzyki, jaka
pojawia się zazwyczaj w tanich serialach, podczas strasznych scen.
– Podpisano: M. – Mówi jeszcze Cam i ogląda kartkę ze
wszystkich stron.
Nie muszę pytać, czy tak samo jak ja uważają, że to ma jakiś
związek z nami. Bo ma i to na pewno. Pytanie tylko, kim jest tajemnicza M?
Biorę kartkę od Camerona i przyglądam się jeszcze raz pismu.
Nadal mam wrażenie, że skądś je znam. Doskonale zdaję sobie sprawę, że
niektórzy mają podobny charakter pisma i równie dobrze może mi się tylko
wydawać, ale i tak ruszam z nią do drzwi.
– A ty gdzie? Nie pomożesz mi? – Cameron wyłania się zza tej
sterty leżących na podłodze dokumentów.
Macham ręką i idę do siebie. Nicholasa nigdzie nie ma więc
zakładam, że nie zdążył jeszcze pochłonąć tych pączków.
Staję przed sięgającym od ziemi do samego sufitu lustrem i
popycham je delikatnie dłonią. Wkładam palce w powstałą niewielką szparę i
odsuwam ciężkie drzwi, którymi w rzeczywistości jest owe lustro. Po betonowych
schodach schodzę na dół, drogę oświetlając sobie latarką w telefonie. Trasę do
archiwum znam na pamięć, bo moim skromnym zdaniem to jedno z najciekawszych
miejsc na naszym osiedlu. I jednocześnie tych najpilniej strzeżonych, o których
wiedzą tylko wtajemniczeni. Bo oprócz albumów ze zdjęciami czy nagrań z monitoringu
są tam też stare listy i masa dokumentów, z tego część pisana ręcznie. A ja
choć wiem, że czeka mnie żmudna praca, to zamierzam się jej podjąć. Cameron
pewnie by mnie wyśmiał i powiedział, że niepotrzebnie zaprzątam sobie tym
głowę, ale ja jestem zbyt dokładny. I dociekliwy, a to zazwyczaj popłaca. Choć
czasami jest zwyczajną stratą czasu.
Kładę wiadomość przed sobą i pierwsze co robię, to wyjmuję zakurzone
pudła z listami i sprawdzam wszystkie po kolei. Nie czytam, bo nie lubię
grzebać w cudzych rzeczach, a po prostu przeglądam w poszukiwaniu choć jednego,
podobnego charakteru pisma.
W moje ręce całkiem przypadkiem trafia album ze zdjęciami. Mam
zamiar go przejrzeć i wrócić do pracy, ale natrafiam na fotografię
przedstawiającą naszą trójkę z mamą. Myślę, że mieliśmy wtedy nie więcej niż
pięć lat. I co mnie najbardziej dziwi to fakt, że uśmiechamy się na nim całą
czwórką i naprawdę wyglądamy na szczęśliwych. Nie przypominam sobie tego, ale
może to dlatego, że byliśmy mali, a poza tym nieczęsto wspominam Luizę.
Zawsze wyjeżdżała na te swoje misje i nigdy się z nami nie
żegnała. Jakby nie narażała się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jakbyśmy ją w
ogóle nie obchodzili. Często wracaliśmy z zajęć, w domu nie było obiadu, mała
Erica sama bawiła się w swoim pokoju, a kiedy pytaliśmy ją, gdzie jest mama, to
odpowiadała, że nie wie i że jest kartka na lodówce. Cameron wtedy się
wściekał, przeklinał i trzaskał drzwiami, a ja po prostu podciągałem rękawy i
zaczynałem sprzątać w domu, bo matkę nigdy nie obchodziły porządki.
Pamiętam, jak wyjeżdżała do Włoch. Szybko wrzucała wszystko do
walizki. Na pytanie, gdzie konkretnie jedzie, odpowiedziała, że nie wie, bo
wszystkiego ma dowiedzieć się na miejscu i że będzie prawdopodobnie za kilka
tygodni. Żadnych całusów, uścisków, pożegnań. Po prostu zostawiła dwóch
szesnastolatków z ośmioletnią siostrą i wyszła. A tydzień później
dowiedzieliśmy się o jej śmierci. Coś poszło nie tak i samochód którym jechała,
wpadł do rzeki. Prawdopodobnie wydostała się z auta i porwała ją woda, bo prąd
był wyjątkowo silny. Ciała nie odnaleziono, ale uznano ją za zmarłą.
Najdziwniejsze jest to, że nie nienawidzę jej. Cameron wini ją
za to, że nie potrafiła nas wychować. Że nigdy nie zachowywała się jak rodzic.
Xander, że pozbyła się go przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ja pomimo
tego wszystkiego, nadal próbuję ją zrozumieć.
Miała zaledwie dziewiętnaście lat, kiedy nas urodziła, a mimo
tego wszystkiego zdołała skończyć szkołę. Przed jej śmiercią nigdy nie mogliśmy
narzekać na brak pieniędzy. Choć zdarzało się, że lodówka była pusta to
wynikało to tylko z tego, że nie było komu zrobić zakupów. Kiedy jeszcze tata
był w domu, pomagał nam w lekcjach, gotował i zajmował się nami i domem, jakoś
się układało. On się o nas troszczył. I wydaje mi się, że właśnie po to się z
nim związała. Mieli jakąś niepisaną umowę, że ona na nas zarabia, ale to on ma
kochać i dbać. Choć ja mimo tych wszystkich lat nadal gdzieś tam wierzę, że na
swój sposób nas kochała. Może po prostu my byliśmy zbyt młodzi, żeby to
zrozumieć.
Zamykam album i zdaję sobie sprawę, że mam załzawione oczy.
Nadal tak łatwo się wzruszam.
Rezygnuję z dalszych poszukiwań. Wracam z tym liścikiem na górę,
oficjalnie przyjmując porażkę, choć nadal upieram się, że to pismo kogoś
znajomego.
Wchodzę z powrotem do swojej sypialni, gdzie na sofie Nicholas
bawi się z rudym kocurem. Na mój widok przerywa, a Lukierek zaczyna zaczepiać
go łapą, żeby zwrócić uwagę właściciela.
– Cami znowu cię szukał. I znowu jest zły. – Informuje mnie
blondyn.
Macham jedynie ręką bo
wiem, gdzie znajdę mojego braciszka. A właściwie to obydwóch.
Siedzą w pokoju Cama, a ja się trochę dziwię, bo nigdzie nie
widać Evy. Odkąd wróciła z misji to albo śpi, albo siedzi nad książkami.
Przejęła się tymi egzaminami, chyba aż za bardzo.
– Poszła pobiegać i przy okazji wzięła psy na spacer. Świeże
powietrze dobrze jej zrobi. – wyjaśnia Cameron, choć o nic nawet nie pytam.
Zapada długa cisza, aż w końcu obaj zaczynamy patrzeć na
Xandera, który tym razem bawi się telefonem. Bo w końcu musi być jakieś
urozmaicenie. Starszy spogląda na nas i uśmiecha się niewinnie, po czym chowa
telefon do kieszeni i siada na łóżku, kładąc ręce płasko po bokach, bo nie ma
co z nimi zrobić.
– Możemy zaczynać. – Mówi w końcu.
– Przy okazji bardzo dziękujemy, że znalazł pan dla nas trochę
czasu między tworzeniem nowych programów, a udoskonalaniem zabezpieczeń, panie
Parker. – Ironizuje Cami.
– Rozwiązywałem sprawę. – Tłumaczy blondyn.
– A to niby jaką? – Pytamy obaj, na co najstarszy z nas tylko
wzdycha.
– Dom z tymi trupami, do którego ostatnio pojechałeś. Mia
wysłała mi materiały, do tego miałem
twoje wspomnienia. W nocy mnie naszło. Myślałem nad tym i już mam.
– Więc kto jest mordercą? – Cameron nieco spuszcza z tonu i
wydaje się szczerze zainteresowany.
– Adam Hanson.
– Zabił rodzinę młodszego brata? – Tym razem to ja się włączam,
bo jakoś mi to nie pasuje.
– Owszem, ale przez Arricka, który był właścicielem kilku
luksusowych hoteli. Adam natomiast ważnym politykiem. Obaj mieli
pieniądze, wspaniałe żony i rodziny. Żadnych zdrad, rozwodów. Wzory do
naśladowania. Tylko, że młody Hanson
kiedyś miał drobne zatargi z prawem, głównie przez uzależnienie od narkotyków.
Ale się z tego wyplątał i wyszedł na ludzi. I przyznam, że na początku
myślałem, że to jego brat ma kłopoty i właśnie przez to oberwało się Arrickowi.
Bo w końcu córka Adama miała ten podejrzany atak serca. Ale było na odwrót. – Urywa
i podrywa się, unosząc palec do góry. Zaczyna chodzić w kółko po pokoju, co
znaczy, że się nakręca. – Przejrzałem ostatnie dochody Arricka, rozliczenia z jego hoteli i odkryłem, że
facet wypłacał duże sumy pieniędzy, a potem nie robił z nimi nic konkretnego.
Żadnych poważniejszych zakupów czy inwestycji, nie przeznaczał ich też na cele
charytatywne. Zrozumiałbym, gdyby wydarzyło to się raz, ale tylko w ostatnim
miesiącu z jago kont zniknęło w ten sposób ponad sto siedemdziesiąt tysięcy. Z
jego oszczędnościami w Szwajcarii też nie działo się dobrze. Facet miał u kogoś
długi, ale dużo poważniejsze. Takie, których nie mógł spłacić tak, żeby nie
odbiło się to na jego pozycji. A tymi wypłatami kupował sobie czas. Śmierć
córki Adama była tylko ostrzeżeniem. Nasz polityk jakimś cudem się o tym
dowiedział i zlecił zamordowanie rodziny brata, żeby ochronić resztę swojej.
– Osiedle na którym mieszkają jest monitorowane, dodatkowo
wszystko wydarzyło się w biały dzień i nikt niczego nie widział. Jak więc
morderca niepostrzeżenie wydostał się z domu? – Pyta Cami, zakładając ręce na
piersi.
– Nie wydostał się. Był tam w chwili, kiedy ty przyjechałeś.
– Chyba bym coś zauważył.
– Owszem, gdybyś wiedział, na kogo zwracać uwagę. A nie mogłeś
wiedzieć. – Szepcze starszy, ale Cameron najwyraźniej dalej nie rozumie.
Xander patrzy na mnie, chyba szukając wsparcia, ale szczerze
powiedziawszy też nic nie kapuję.
Zwiesza ramiona i warczy coś pod nosem, odwracając się od nas.
– Ile osób kręciło się po domu w chwili, kiedy tam przyjechałeś?
– Xand prostuje się i patrzy na brata.
– Sporo.
– No właśnie. Morderca przebrał się i wymknął kiedy po domu
kręciła się policja.
– Ale to głupie i banalne! – Warczy Cam z powątpiewaniem, a ja
kiwam głową na znak, że całkowicie się z nim zgadzam.
– No właśnie! I nikt by na to nie wpadł! – Xand ponownie unosi
palec wskazujący do góry. – Przejrzałem nagrania z kamer i to tylko
potwierdziło moje przypuszczenia. Podczas całego zajścia do domu wchodzi
łącznie z tobą osiemnaście osób. Wychodzi dziewiętnaście. Trzeba by się temu
lepiej przyjrzeć, ale to już nie moja działka.
– Wzdycha kładąc się na łóżko.
– Dobrze, to skoro sprawę Hansona mamy już z głowy, to możemy
przejść do tego liściku? – Wtrącam się, bo Xand najwyraźniej
jest z siebie bardzo dumny, a przydałoby się, żeby jeszcze trochę ten swój mózg
wysilił.
Kładę kartkę na łóżku i przez chwilę każdy z nas przygląda jej
się tak, jakby nie był to zwykły kawałek papieru, a co najmniej wiadomość od
kosmitów.
– Nadawca wiadomości często pisał listy. – Stwierdza jakby od
niechcenia Cami.
– Skąd wnioskujesz? – Pytam.
– Bo to papier listowy. Stylizowany na stary, ale ogólnodostępny
w sklepach. Gdyby ktoś tak po prostu chciał przekazać coś Andrei, napisałby na
zwykłej kartce. Poza tym list pisany czarnym piórem, co dodatkowo dodaje
elegancji. Przez osobę leworęczną, bo gdyby pisała praworęczna, to na tak
krótkim tekście nie rozmazywałaby tuszu. No i prawdopodobnie zna cyrylicę.
– Cyrylicę? Dlaczego? – Marszczę
brwi, bo przypominają mi się lekcje rosyjskiego w szkole.
– Charakterystyczny sposób pisania, ze względu na podobieństwo
niektórych liter. Być może Rosjanka.
Patrzę na Xandera, który chyba przysypia. Trącam go lekko
nogą a ten podrywa się do góry, jak
oparzony.
– Tak, tak, tak... – Powtarza zamotany, łapiąc się za głowę. –
Notatka, Rosja, papier listowy... Muszę iść! –
Tłumaczy i rusza w kierunku drzwi.
– A to dokąd? – Pytam.
– No jak to? Sprzątnąć moją tablicę poszlak! Mamy nową zagadkę!
– Krzyczy już z korytarza.
No tak. Dla Xandera ten list jest jak kolejny rebus, albo
zadanie matematyczne nad którym trzeba się trochę nagłowić. On nadal jest jak
dziecko, uwielbiające łamigłówki. A fakt, że Andrea była niebezpieczna, albo że
czyjeś życie może być zagrożone, tylko dodaje sprawie smaku. A przez to jego
ciekawi jeszcze bardziej.
A ja? Taki się czuję spracowany, a przecież tylko chwilę z
braćmi pobyłem. I chyba pozostaje jedynie udać się do siebie z nadzieją, że
propozycja Nicholasa nadal jest aktualna i ten masaż mi jednak zrobi. A przyda
się na pewno.
Powiem szczerze, że mam nadzieję, że to już ostatnia taka przerwa. Miałam być z rozdziałem kilka tygodni temu, ale miałam problemy z laptopem. I jako, że przez ostatnie lata pisałam na sprzęcie Apple to kompletnie nie potrafię odnaleźć się na lapku siostry. Z tego też względu ten rozdział jest sprawdzany tylko pobieżnie i następne pewnie też takie będą. I nie zajęłam się też tymi dialogami, o których niedawno wspominała Ruda, ale pisząc na tym czymś, co moja siostra nazywa laptopem, nie mam ani chęci ani siły na tego typu sprawy, nad którymi jakby nie było nadal muszę pracować. Więc póki co będę publikowała takie, a najwyżej kiedy już dostanę swój nowy komp (czyli pewnie gdzieś tak w czerwcu) to wszystko ładnie poprawię :)
A co do samego rozdziału, to mam nadzieję, że postać Domiego przypadła wam do gustu. Od razu mówię, że u niego te malowanie paznokci, przesadne dbanie o wygląd to norma, więc możecie się przyzwyczaić :P Podobnie jak jego podejście do niektórych spraw.
Następny rozdział jeszcze w tym miesiącu. A teraz zabieram się do nadrabiania zaległości u was!
TO JA
OdpowiedzUsuńALE JUTRO, TAKŻE OCZEKUJ!
Uwaga, czekam na lekarza, wiesz jaką jest nasza służba zdrowia, miejmy nadzieję, że moja komórka nie zdechnie i pozwoli napisać cały komentarz.
OdpowiedzUsuńChoć Domein mnie mnie śmieszy,myślę że w prawdziwym życiu irytował by mnie człowiek z takim charakterem. On dba bardziej o zakupy niż o jakieś wartości, trzeba co zmuszać do pracy choć wydaje mi się że on tak w gruncie rzeczy jest inteligentny. Co do sprawy tego Adama to nie przypuszczałam że ona się tak szybko rozwiąże! Myślałam że będzie ciągnięta przez kilka rozdziałów ale najwyraźniej nie :D I szczerze, nie wiem w jaką stronę to zamierza. W sensie co będzie głównym wątkiem oO dalej ta Biała Dama? Robi się to zagmatwane ale przez to ciekawsze!
Hej! Jesteś! Miałam chyba jakieś takie przeczucie, że niedługo wrócisz, bo dzień wcześniej zanim dodałaś rozdział, wchodziłam na bloga, żeby tak sobie sprawdzić xD
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału. Z jednej strony lubię Domeina. Jest może trochę dziwaczny i dba o wygląd bardziej niż większość dziewczyn, jakie znam i zawsze był nieco oderwany od reszty świata. Trochę rozdrażnił mnie tym krytykowaniem innych ludzi i chciałam mu życzyć prawdziwej pracy i poznania „wartości pieniądza”, ale potem się trochę zrehabilitował.
Rozmowa z braćmi, to jak się kłócili o pamiętnik Andrei, jak Xander skomentował paznokcie Domeina mnie rozwaliło. No i tajemnicza M… Mam wrażenie, że nie przez przypadek wspominasz o matce trojaczków. Może ona będzie miała z tym coś wspólnego? Ciała nigdy nie odnaleziono…? Podejrzane xD
Czekam na to, co dalej :)
"W ostatnim miesiącu z jago konta" - drobna literówka ;)
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo polubiłam Domeina! Jest jak na razie najbardziej wyrazisty i taki wyróżniający się, a poza tym dość ciekawy. Nie jest dla mnie nowością facet, który dba o siebie, zwraca uwagę na ubrania, styl, na pomalowane paznokcie a może i nawet makijaż. Dla mnie to nic nowego, ale ogromnie się cieszę, że masz taką postać, bo lubię różnorodność. Przez to bohater jest ciekawszy i wyjątkowy. Mnie jakoś nie zirytowało jego myśli o ludziach. Mam podobne zdanie. Ludzie tylko pracują całe życie w pośpiechu, nie zważają na upływający czas i nie mają czasu dostrzec i mieć coś z tego życia. No ale to tylko ja.
Ogólnie jeszcze nie łapie nad czym tak właściwie teraz siedzą i do czego zmierzają, co jest ich głównym celem. Szukają niby kogoś, ale ostatnio tyle imion wymienionych, że nie ogarniam jaki kto ma z czym związek. Może to tylko ja, ostatnio ciągle głowa mnie boli i może przez to nie łapie pewnych rzeczy. To chyba przez tą pogodę, która okropnie daje mi się we znaki.
Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się choć ciut szybciej. ;) i nie będzie takich długich przerw. :(
Życzę weny i pozdrawiam! ^^
Bloga odkryłam dopiero dzisiaj i od razu skradł moje serce. Prawdę powiedziawszy; jestem na samym początku, więc dużo jeszcze wody upłynie w Wiśle, nim nadrobię całkowicie zaległości i dobrnę do 8 (?) części. Kiedy uda mi się osiągnąć cel, będę mogła jakoś bardziej obszerniej wypowiedzieć się na temat moich wrażeń i odczuć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życząc wszystkiego dobrego i dużej dawki weny.
http://fanfiction-policjantki-i-policjanci.blogspot.com/
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuń,,Xander standardowo romansuje z laptopem...’’ padłam, kocham te słowa ♥
Polubiłam postać Domiego. Na początku trochę zdziwiło mnie, że maluje paznokcie, no ale to i tak nic nie zmienia. Mam nadzieję, że jeszcze się pijawi :D
Współczuję rodzeństwu sytuacji z matką. Trochę szkoda, że nie była dla nich taka ciepła, wciąż gdzieś znikała... Musiało być im z tym ciężko. Jej strata również musiała być ciosem poniżej pasa. Jestem zdania, że mimo wszystko powinno szanować się rodziców, więc Cameron powinien trochę zmienić nastawienie. No ale różnie bywa. Mam taką małą nadzieję, że kobieta jednak żyje. Ciała nie znaleziono, więc jest taka możliwość. Taki element zaskoczenia. Niech pojawi się w najmniej spodziewanym momencie. Z chęcią bym ją poznała :D
Sprawa z Andreą robi się coraz ciekawsza. Zobaczymy, co z tego wyniknie :D
Pozdrawiam cieplutko! Potopu weny twórczej życzę! xoxo :*
Maggie
Hej moje kochanie, to znowu ja! Tym razem przychodzę bez jakiś ogromnych opóźnień i jestem z tego dumna. Przynajmniej się nie muszę wstydzić jak ostatnio:D
OdpowiedzUsuńDzięki poprzedniej części trochę juz przywykłam do tej paznokciowej manii Domeina, ale w dalszym ciągu nie mogę tego jakoś przyswoić. Grr... Ja po prostu jestem chyba starej daty i nie potrafię przejść obojętnie obok takich... facetów. Odrzucają mnie, serio. Nie lubię nawet lalusiowatych kobiet, a co dopiero mężczyzn. Pod tym względem Domein jest dla mnie mega nieatrakcyjny. No, ale to tylko moja sprawa i że tak powiem - mój problem. I chyba dochodzę do wniosku, że z tej trójki to chyba Xander jest dla mnie najmniej odrzucający i jakiś taki najnormalniejszy. Błagam, nie każ mi zmieniać o nim zdania;D
"on powinien pomyśleć o jakimś wypadzie do SPA, choćby na jeden dzień. Wymasowany i zrelaksowany na pewno nie byłby taki humorzasty" - Domein, jak ja cię piznę...
No dobra, Domein nie jest postacią, którą mogłabym jakoś bardzo polubić, ale podoba mi się to, że oprócz tych kontrowersyjnych cech nadałaś mu też takie mega pozytywne, które sprawiają, że staje się w moich oczach w jakiś sposób wartościowy. Chociażby to, że potrafił zaopiekować się siostrą, gdy matka wychodziła z domu, albo że przejmował domowe obowiązki. A teraz, że przykłada się do pracy dla Agencji i jest pod tym względem odpowiedzialny. Ma i wady i zalety, da się go i popierać, i nie popierać, a za to duży ukłon w Twoją stronę.
W ogóle mam wrażenie, że Ty bardzo dokładnie przemyślałaś swoje postacie, wiesz jakie cechy chcesz im nadać i konsekwentnie się ich trzymasz. To widać głównie na trojaczkach. Każdy z nich jest inny, choć pod pewnymi względami są bardzo podobni - jak nie identyczni. Należą Ci się wielkie brawa za te kreacje. Przynajmniej moim zdaniem. Serio.
A jak już jestem przy tym temacie, to zapomniałam dodać w poprzednim komentarzu, że jestem urzeczona tym, jak prowadzisz tę historię (a może jednak o tym pisałam? Cholera skleroza dokucza, a lenistwo zabrania wcisnąć na Starszy Post. Ruda, czas umierać, haha :D). Zajebiście wczuwasz się w swoje postacie i piszesz to tak naturalnie, jakbyś siedziała gdzieś koło nich i otwarcie obserwowała. Wszystko mogę sobie dokładnie wyobrazić i totalnie odpływam, jak zaczynam czytać. Prawdę mówię!
Mega podoba mi się to pojawienie się dziwnego liściku. Jednak miałam rację, że Andrea była tylko pionkiem i stoi ktoś nad nią. Ktoś komu najwidoczniej nie spodobało się jakieś zachowanie Andrei i przestała być potrzebna. To zdanie, że 'może na nich poczekać' w moim odczuciu bylo równoznaczne z tym, że 'spieprzyłas sprawę, czas umierać'. I to by wyjaśniło, czemu popełniła samobójstwo i czemu była przygotowana na przyjście trojaczków. Wiedziała, że to jej koniec. Mega zaczyna mi się podobać ta sprawa, bo początkowo sądziłam, że to Andrea jest tutaj głównym hm... wrogiem i że dotarcie do niej będzie najtrudniejsze. A tu się okazuje, że to dopiero wierzchołek góry lodowej i tak naprawdę nie wiemy, z kim przyjdzie im walczyć. Mega!
A, no i podobały mi się te rozważania na temat pochodzenia papieru. Dla mnie takie fragmenty to czysta przyjemność <3 Zresztą chyba wiesz;D
O czym zapomniałam napisać... nie ważne, najwyżej dopiszę.
Czekam na kolejny i ściskam mocno! ;*
Chyba mam podobnie do Rudej jeśli chodzi o opinię na temat twojego bohatera. Po prostu powiem głośno, że tak jak nie lubię ludzi zaniedbujących siebie na każdym kroku, nie potrafiących się ubrać, zdolnych się zapuścić do otyłości, która nie jest wynikiem choroby innej niż obżarstwo oraz takich co są na własne życzenie chodzącymi szkieletami, tak samo nie lubię osób, które o siebie przesadnie dbają i dla których ubrania, pilingi i manicure są wartościami najwyższymi. Jak dla mnie to próżność, bo to już nie jest dbanie o to by wyglądać schludnie i mieć kondycję, a zwyczajnie przesada bez powodu. Jak dla mnie ten facet to typowy pedałem i dziwi mnie, że ma u braci takie poparcie, bo powinni go sprowadzić na ziemie i uczynić z niego chociaż minimum faceta. Chociaż co ja się dziwię, skoro Camp to też pedałek, na dodatek dzieciak. Jeszcze ten Xander jakoś reaguje sytuacje, chociaż nie wiem czy za rozdział nie zmienię zdania. Brak mi tu faceta, normalnego, nawet nie kata czy sadysty, nie przesadnego twardziela, ale zwykłego gościa, bo póki co to wszyscy są popieprzeni. Brak mi też w opowiadaniu dorosłości, bo choć większość twoich bohaterów jest dorosłych, to gdy czytam ich myśli, to mam wrażenie, jakbym wchodził w umysły 11-14 latków, którzy nie opowiadają swojego życia czytelnikowi, a jakąś grę na kompa, którą przeszli. To chyba jedno z moich większych zastrzeżeń do tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie natomiast ta sprawa z Andreą i wszystko co się wokół niej kręci. Myślę, że śledztwo może być ciekawe, nawet w wykonaniu takich lalusiów udziewczęconych.
Pozdrawiam.
Jestem dużo później niż zapowiadałam :(
OdpowiedzUsuńCzytam z komy, więc niestety nie wypowiem się specjalnie długo i elokwentnie. Ogólnie podobają mi się relacje, jakie tworzysz między braćmi. Oraz fakt, że każdy z nich jest inny, ma swój własny sposób bycia.
No właśnie co do tego sposobu bycia, to Cameron w tym rozdziale według mnie się nie popisał. Co prawda jest sobą, jednak strzelanie do trupa aby się wyładować? No ale cóż, bywa ;D Domein również jest postacią skrajną, w moim mniemaniu. Tylko Xander jest gdzieś po środku, choć normą tego nie nazwę :)
Idę dalej, pozdrawiam! ;*
Witam witam :*
OdpowiedzUsuńOd razu zaznaczam, że przeczytałam 8 i 9 i kawałek 10 na telefonie, ale teraz komentuje z lapka, więc mogę mieszać w komentarzu wątki xD Choć postaram się tego nie robić O.O
Po pierwsze, nie mam tak w zasadzie nic do Domeina. Oprócz tego, że nie bardzo przepadam za takimi facetami, to akurat jakoś do niego nic nie mam. Bynajmniej nie w tym rozdziale xd Jakoś tak nie wiem czemu wywnioskowałam na początku, że Nicholas to ten kot i że on temu kotu kupuje pączki O.O miałam przez chwile takie, co jest grane?! A później znowu wpadłam na myśl, że może oni są razem? O.O No nie wiem xd w sumie to takie mniej ważne xD
Liczyłam na to, że będzie szukał tego podobnego pisma w archiwum :x Że też tak szybko się poddał xD Z kolei rozmówka braci jest nieziemska :D Niby rodzeństwo, niby bliźniacy, a jednak charaktery różne jak królestwa w biologii :3 (jebany biolchem się uaktywnia xd To tak przed końcem wakacji xD) <---- mniejsza z tym :D
Tak jak Cameron jestem ciekawa, co ta Andrea sobie tam w tym notesiku pisała i chętnie przeczytałabym rozdział o tym, jak to Cameron czyta to sobie na noc xD A jak już wspomniałaś o Evie, to tak się zastanowiłam, że w sumie to dawno jej nie było O.O
Dlaczego odnoszę dziwne wrażenie, że paczkę Cama oszukuje ktoś z agencji? Jakoś tak mnie nakierowało to, że pismo jest dziwnie znajome O.O
Pozdrawiam :*
39 year old Statistician IV Giles Edmundson, hailing from Cookshire enjoys watching movies like Planet Terror and Coloring. Took a trip to Al Qal'a of Beni Hammad and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. zobacz tutaj
OdpowiedzUsuń